Wpisy archiwalne w kategorii
całodniowo
Dystans całkowity: | 1091.36 km (w terenie 147.00 km; 13.47%) |
Czas w ruchu: | 57:15 |
Średnia prędkość: | 19.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 37.40 km/h |
Suma podjazdów: | 337 m |
Suma kalorii: | 1101 kcal |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 68.21 km i 3h 34m |
Więcej statystyk |
Sobota, 24 maja 2014Kategoria całodniowo, towarzysko
Toszek
Dane wycieczki:
70.73 km (2.00 km teren) czas: 03:42 h avg:19.12 km/h
Niedziela, 4 sierpnia 2013Kategoria całodniowo, towarzysko
Na początek krótka relacja z wczorajszego dnia, też rowerowego, tylko w wykonaniu nie moim, a 134 par cudownych męskich łydek - czyli ostatni etap Tour de Pologne w Krakowie.
Tłum oczywiście na rynku niesamowity, pełno ludzi w kawiarniach, pełno kwiaciarek, pełno Japończyków z kamerami (swoją drogą świetny termin na zwiedzanie, nie ma co), pełno obsługi TdP, pełno widzów, ogółem PEŁNO CZŁOWIEKÓW :P
Jazda indywidualna na czas, czyli coś nowego na etapie w Krakowie. Długo trwało, więc można było się przemieszczać i robić fajne zdjęcia łydkom... to znaczy panom kolarzom oczywiście :) Ale jednak jazdę peletonu ogląda się inaczej, w peletonie jest jakaś siła, wydaje się, że jedzie dużo szybciej niż taki pojedynczy kolarz. Jakkolwiek nigdy nie byłam zwolenniczką rund w takich wyścigach, tak stwierdzam, że dla widza są o wiele ciekawsze niż to co wczoraj oglądaliśmy. Jednak podobało mi się tak czy inaczej :)
Zaskoczenie dnia: aerodynamiczne bidony :D Oczywiście: aerodynamiczne kaski, kółka... ale żeby nawet bidony?! Wow :D
No i najważniejsze! Gratulacje dla Rafała Majki za 4. miejsce w TdP! Szkoda tej żółtej koszulki, ale i tak jest fantastycznie :)
Dziś dzień też rowerowy. Kierunek: zamek w Siewierzu. Czyli pobudka o 7 rano (znów po weekendzie będę bardziej niewyspana niż po tygodniu pracy :P ), o 8 rano start ze Sławkiem z Czeladzi, przed 9 zbiórka przy molo przy Pogorii III. Ostatecznie w kierunku Siewierza wyruszyliśmy sami ze Sławkiem - tutaj pozdrowienia dla Moniki i Tomka!
Zamek zwiedziliśmy dokładnie, pan nas nawet nie wygonił z dziedzińca z rowerami, a co więcej sam zaproponował, żeby rowery gdzieś bezpiecznie zostawić, wielki pozytyw :) Na koniec dostałam jeszcze folder o historii zamku, jako że byłam tam pierwszy raz. Swoją drogą nadal pozostaje dla mnie niezrozumiałe, dlaczego mieszkając tyle lat tak blisko tego miejsca nigdy wcześniej tam nie byłam...
Przy okazji były rozmowy z konserwatorem zabytków na temat konserwacji, remontów i odbudowywania zamków. Jak to się niespodziewanie można różnych ciekawych rzeczy dowiedzieć od przypadkowo spotkanych ludzi :) Również pozytyw.
Po zwiedzaniu zasiedliśmy na ławeczce, skonsumowaliśmy snickersy i kanapki, pogadaliśmy o rzeczach ważnych i mniej ważnych, opracowaliśmy drogę powrotną i wyruszyliśmy. Trasa powrotna oczywiście trochę zmieniona, coby nie było nudno, pojechaliśmy w kierunku Pogorii I zahaczając o bagna w Antoniowie, gdzie Sławek pokazywał mi punkty kontrolne z wczorajszego rajdu na orientację. Stamtąd szlakiem rowerowym na Pogorię III, krótka regeneracja i powrót do domu standardową już trasą :)
W drodze powrotnej lekko pokropił deszcz, co było orzeźwiające, a wręcz zbawienne :) Mimo wypicia 2,5 litra płynów w czasie jazdy :P
Dziś o dziwo Edmund zadziałał bez szwanku :)
/4784150
Tłum oczywiście na rynku niesamowity, pełno ludzi w kawiarniach, pełno kwiaciarek, pełno Japończyków z kamerami (swoją drogą świetny termin na zwiedzanie, nie ma co), pełno obsługi TdP, pełno widzów, ogółem PEŁNO CZŁOWIEKÓW :P
Jazda indywidualna na czas, czyli coś nowego na etapie w Krakowie. Długo trwało, więc można było się przemieszczać i robić fajne zdjęcia łydkom... to znaczy panom kolarzom oczywiście :) Ale jednak jazdę peletonu ogląda się inaczej, w peletonie jest jakaś siła, wydaje się, że jedzie dużo szybciej niż taki pojedynczy kolarz. Jakkolwiek nigdy nie byłam zwolenniczką rund w takich wyścigach, tak stwierdzam, że dla widza są o wiele ciekawsze niż to co wczoraj oglądaliśmy. Jednak podobało mi się tak czy inaczej :)
Zaskoczenie dnia: aerodynamiczne bidony :D Oczywiście: aerodynamiczne kaski, kółka... ale żeby nawet bidony?! Wow :D
No i najważniejsze! Gratulacje dla Rafała Majki za 4. miejsce w TdP! Szkoda tej żółtej koszulki, ale i tak jest fantastycznie :)
Tour de Pologne© algra7
Dziś dzień też rowerowy. Kierunek: zamek w Siewierzu. Czyli pobudka o 7 rano (znów po weekendzie będę bardziej niewyspana niż po tygodniu pracy :P ), o 8 rano start ze Sławkiem z Czeladzi, przed 9 zbiórka przy molo przy Pogorii III. Ostatecznie w kierunku Siewierza wyruszyliśmy sami ze Sławkiem - tutaj pozdrowienia dla Moniki i Tomka!
Zamek w Siewierzu© algra7
Zamek zwiedziliśmy dokładnie, pan nas nawet nie wygonił z dziedzińca z rowerami, a co więcej sam zaproponował, żeby rowery gdzieś bezpiecznie zostawić, wielki pozytyw :) Na koniec dostałam jeszcze folder o historii zamku, jako że byłam tam pierwszy raz. Swoją drogą nadal pozostaje dla mnie niezrozumiałe, dlaczego mieszkając tyle lat tak blisko tego miejsca nigdy wcześniej tam nie byłam...
Przy okazji były rozmowy z konserwatorem zabytków na temat konserwacji, remontów i odbudowywania zamków. Jak to się niespodziewanie można różnych ciekawych rzeczy dowiedzieć od przypadkowo spotkanych ludzi :) Również pozytyw.
Artistiko foto ;)© Sławek W.
Po zwiedzaniu zasiedliśmy na ławeczce, skonsumowaliśmy snickersy i kanapki, pogadaliśmy o rzeczach ważnych i mniej ważnych, opracowaliśmy drogę powrotną i wyruszyliśmy. Trasa powrotna oczywiście trochę zmieniona, coby nie było nudno, pojechaliśmy w kierunku Pogorii I zahaczając o bagna w Antoniowie, gdzie Sławek pokazywał mi punkty kontrolne z wczorajszego rajdu na orientację. Stamtąd szlakiem rowerowym na Pogorię III, krótka regeneracja i powrót do domu standardową już trasą :)
Bagna w Antoniowie© Sławek W.
W drodze powrotnej lekko pokropił deszcz, co było orzeźwiające, a wręcz zbawienne :) Mimo wypicia 2,5 litra płynów w czasie jazdy :P
Dziś o dziwo Edmund zadziałał bez szwanku :)
/4784150
Dane wycieczki:
62.94 km (20.00 km teren) czas: 03:38 h avg:17.32 km/h
Piątek, 12 czerwca 2009Kategoria całodniowo, towarzysko
IV rajd rowerowy "Z drugim sercem po zdrowie i przygodę"
Rano oczywiście wielkie rozterki: jechać czy nie jechać, będzie padać czy nie będzie padać:P Ostatecznie wytrwałam przy moim postanowieniu i pojechałam.
Trasa: Czeladź - Wojkowice - Rogoźnik - Siemonia - Strzyżowice - Psary - Sarnów - Preczów - Dąbrowa Górnicza - Będzin - Czeladź
Przy amfiteatrze w Rogoźniku się zdziwiłam, że frekwencja taka mała - jedynie dwóch niezwykle sympatycznych chłopaków. Jak się okazało było jeszcze kilku, tylko pojechali w poszukiwaniu sklepu (m.in. olo i rafaello, ale niedługo się zjawili, łącznie było nas 10, w tym (ależ to dziwne:P) jedna dziewczyna.
Główne postaci dzisiejszego dnia dojechały z niewielkim opóźnieniem, w międzyczasie zaczęło jednak padać;) No i tutaj dziękuję miłemu Panu, który użyczył mi swojej kurtki, bo ja w pośpiechu rano nic z domu nie zabrałam, a oprócz deszczu wiało niemiłosiernie:] Przejechaliśmy wyżej przedstawioną trasą, co mnie zaskoczyło, to że tempo było nawet sporo lepsze niż masowe ;) W końcu ci ludzie na co dzień nie jeżdżą na rowerach, chociaż był tez jeden Pan po przeszczepie bodajże 3 lata, który niejednego z nas mógłby na jakiejś górskiej trasie objechać;) I tak trzymać!
Atmosfera i towarzystwo przemiłe, acz organizacja, rzekłabym, średnia. Co prawda była jakaś tam eskorta policji, która blokowała pięknie dla nas skrzyżowania itp, ale sporo jakichś nieprzewidzianych postojów z niewiadomych powodów, rozciągnięta niesamowicie kolumna, brak koordynacji. Tak czy tak było fajnie :) W Nemo przywitano nas ciepłym jedzonkiem (makaron w kształcie chrupek kukurydzianych i brokułki:P dobrze, bo już zgłodniałam:P), dostaliśmy odblaskowe opaski i cukierki zaklejające twarze nawet rozwrzeszczanym dzieciom :P Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, zrobiliśmy parę fot i zebraliśmy się w drogę do domów. Ekipa po przeszczepach miała jeszcze dziś dojechać do Olkusza. Koledzy, którzy przywitali mnie w Rogoźniku, odprowadzili mnie na Mydlice, stamtąd już prościutko do domku.
Rano oczywiście wielkie rozterki: jechać czy nie jechać, będzie padać czy nie będzie padać:P Ostatecznie wytrwałam przy moim postanowieniu i pojechałam.
Trasa: Czeladź - Wojkowice - Rogoźnik - Siemonia - Strzyżowice - Psary - Sarnów - Preczów - Dąbrowa Górnicza - Będzin - Czeladź
Przy amfiteatrze w Rogoźniku się zdziwiłam, że frekwencja taka mała - jedynie dwóch niezwykle sympatycznych chłopaków. Jak się okazało było jeszcze kilku, tylko pojechali w poszukiwaniu sklepu (m.in. olo i rafaello, ale niedługo się zjawili, łącznie było nas 10, w tym (ależ to dziwne:P) jedna dziewczyna.
Główne postaci dzisiejszego dnia dojechały z niewielkim opóźnieniem, w międzyczasie zaczęło jednak padać;) No i tutaj dziękuję miłemu Panu, który użyczył mi swojej kurtki, bo ja w pośpiechu rano nic z domu nie zabrałam, a oprócz deszczu wiało niemiłosiernie:] Przejechaliśmy wyżej przedstawioną trasą, co mnie zaskoczyło, to że tempo było nawet sporo lepsze niż masowe ;) W końcu ci ludzie na co dzień nie jeżdżą na rowerach, chociaż był tez jeden Pan po przeszczepie bodajże 3 lata, który niejednego z nas mógłby na jakiejś górskiej trasie objechać;) I tak trzymać!
Atmosfera i towarzystwo przemiłe, acz organizacja, rzekłabym, średnia. Co prawda była jakaś tam eskorta policji, która blokowała pięknie dla nas skrzyżowania itp, ale sporo jakichś nieprzewidzianych postojów z niewiadomych powodów, rozciągnięta niesamowicie kolumna, brak koordynacji. Tak czy tak było fajnie :) W Nemo przywitano nas ciepłym jedzonkiem (makaron w kształcie chrupek kukurydzianych i brokułki:P dobrze, bo już zgłodniałam:P), dostaliśmy odblaskowe opaski i cukierki zaklejające twarze nawet rozwrzeszczanym dzieciom :P Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, zrobiliśmy parę fot i zebraliśmy się w drogę do domów. Ekipa po przeszczepach miała jeszcze dziś dojechać do Olkusza. Koledzy, którzy przywitali mnie w Rogoźniku, odprowadzili mnie na Mydlice, stamtąd już prościutko do domku.
Dane wycieczki:
42.60 km (0.00 km teren) czas: 02:21 h avg:18.13 km/h
Sobota, 9 maja 2009Kategoria całodniowo, towarzysko
Wczesnym popołudniem do dziadków na ogródek, posiedzieć nieco na słoneczku, a i przy okazji załapałam się na obiad - nie dość, że babciny, to jeszcze zjedzony na powietrzu, no po prostu obiad idealny :D
Prosto z ogródka do Mysłowic, spotkać się z jednym panem zacieszającym, że ma z powrotem swój kochany rower :] Stamtąd już razem nad Zalew Dziećkowicki - posiedzieliśmy nad wodą, obserwując wywróconą żaglówkę i szalonego yorka :D No i do domu.
Prosto z ogródka do Mysłowic, spotkać się z jednym panem zacieszającym, że ma z powrotem swój kochany rower :] Stamtąd już razem nad Zalew Dziećkowicki - posiedzieliśmy nad wodą, obserwując wywróconą żaglówkę i szalonego yorka :D No i do domu.
Dane wycieczki:
66.13 km (3.00 km teren) czas: 03:00 h avg:22.04 km/h
Wtorek, 11 listopada 2008Kategoria całodniowo, terenowo, towarzysko, wyścigowo
Kolarski Jesienny Wyścig Terenowy - Jaworzno
Słoneczko z rana ładnie świeciło, więc mimo że nadal nie jestem w AZSie postanowiłam jednak pojechać :)
Żadnego sensownego transportu nie udało się znaleźć, więc umówiłam się z Józkiem i Przemkiem w Sosnowcu (pomijam fakt, że rano spieszyłam się jak głupia, po czym okazało się, że jeden z panów się spóźni :P ale przynajmniej zdążyłam nieco przetrawić śniadanko) i stamtąd wspólnie już podążyliśmy do Pieczysk. Na miejscu spotkaliśmy jeszcze paru znajomych (m.in. Sylwię, Artura, Bartka i jeszcze kilku, których znam z widzenia), zapisaliśmy się, dostaliśmy super zajefajne odblaskowe breloczki z Lotosa :P Hose postanowił dziś dać wygrać innym i robić jedynie za fotografa ;)
Alternatywne nazwy wyścigu, jakie wcześniej słyszałam, czyli "wyścig dookoła hasioka" oraz "trasa tysiąca zakrętów" sprawdziły się w 100% ;) Osobiście po jakichś 500 metrach się wyglebiłam :P Trochę czasu minęło, zanim się pozbierałam, poszukałam licznika w trawie i pozbierałam wszystko, co poodpadało, a i energia jakoś mi opadła ;) W związku z czym na mecie byłam... no, byłam :D
Podczas startu chłopaków bawiłam się też trochę w fotografa, z Sylwią i Józkiem zdzieraliśmy też gardła dopingując naszych faworytów :)
Mieliśmy też okazję zważenia naszych rumaków. Mój rączy ogier liczy sobie 13,8kg :) Niby niemało, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczona, myślałam, że ponad 14 :)
Generalnie podobało mi się, niezła trasa, great fun, dobra atmosfera i w ogóle fajnie :)
Z powrotem udało mi się zabrać z Sylwią i kolegami samochodem: dwa rowery na dachu, dwie ramy i kółko w bagażniku, dwie osoby i plecak z przodu, dwie osoby, plecak i 3 kółka jako trzeci pasażer z tyłu :D Jedyne ;)
Później jeszcze spod gwiazd w Katowicach popylałam do domu, na szczęście znienacka pojawił się Krzysiek z lampkami i mnie odprowadził, bo ja swoich nie wzięłam :]
Dane z licznika "na oko", bo przy glebie złamała się podstawka:
32km miałam naliczone + ~9km wyścigu + ~9km z Gwiazd do domu.
fotki vol.1
Słoneczko z rana ładnie świeciło, więc mimo że nadal nie jestem w AZSie postanowiłam jednak pojechać :)
Żadnego sensownego transportu nie udało się znaleźć, więc umówiłam się z Józkiem i Przemkiem w Sosnowcu (pomijam fakt, że rano spieszyłam się jak głupia, po czym okazało się, że jeden z panów się spóźni :P ale przynajmniej zdążyłam nieco przetrawić śniadanko) i stamtąd wspólnie już podążyliśmy do Pieczysk. Na miejscu spotkaliśmy jeszcze paru znajomych (m.in. Sylwię, Artura, Bartka i jeszcze kilku, których znam z widzenia), zapisaliśmy się, dostaliśmy super zajefajne odblaskowe breloczki z Lotosa :P Hose postanowił dziś dać wygrać innym i robić jedynie za fotografa ;)
Alternatywne nazwy wyścigu, jakie wcześniej słyszałam, czyli "wyścig dookoła hasioka" oraz "trasa tysiąca zakrętów" sprawdziły się w 100% ;) Osobiście po jakichś 500 metrach się wyglebiłam :P Trochę czasu minęło, zanim się pozbierałam, poszukałam licznika w trawie i pozbierałam wszystko, co poodpadało, a i energia jakoś mi opadła ;) W związku z czym na mecie byłam... no, byłam :D
Podczas startu chłopaków bawiłam się też trochę w fotografa, z Sylwią i Józkiem zdzieraliśmy też gardła dopingując naszych faworytów :)
Mieliśmy też okazję zważenia naszych rumaków. Mój rączy ogier liczy sobie 13,8kg :) Niby niemało, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczona, myślałam, że ponad 14 :)
Generalnie podobało mi się, niezła trasa, great fun, dobra atmosfera i w ogóle fajnie :)
Z powrotem udało mi się zabrać z Sylwią i kolegami samochodem: dwa rowery na dachu, dwie ramy i kółko w bagażniku, dwie osoby i plecak z przodu, dwie osoby, plecak i 3 kółka jako trzeci pasażer z tyłu :D Jedyne ;)
Później jeszcze spod gwiazd w Katowicach popylałam do domu, na szczęście znienacka pojawił się Krzysiek z lampkami i mnie odprowadził, bo ja swoich nie wzięłam :]
Dane z licznika "na oko", bo przy glebie złamała się podstawka:
32km miałam naliczone + ~9km wyścigu + ~9km z Gwiazd do domu.
fotki vol.1
Dane wycieczki:
50.00 km (10.00 km teren) czas: 02:30 h avg:20.00 km/h
Sobota, 30 sierpnia 2008Kategoria całodniowo, górzyście, towarzysko
No dzisiaj to jestem z siebie dumna xD
Rano sprint do Katowic na dworzec w wilgotnych jeszcze od wczoraj butach... :] Na miejscu spotkaliśmy się z Przemkiem, Sylwią i Krzyśkiem i pociągiem ruszyliśmy do Bielska (nawet przedział dla rowerów był:D).
Od razu rozgrzewka pod górkę - i dobrze bo niestety żadne cieplejsze ciuchy mi nie zdążyły wyschnąć a zbyt gorąco nie było ;) Najpierw zaliczyliśmy Przełęcz Przegibek (663m npm), później zjaaaaazd :D Kolejnym punktem programu była Łąka Hrobacza (828m npm), w porównaniu z którą na Przegibek prawie po płaskim się jechało ;) Stromo, stromo, stromo, na koniec trochę kamyczków na których się ślizgałam i mną rzucało jak... :/ Swoją drogą chyba największa wysokość na jakiej byłam rowerem.. No ale zdobyliśmy i Łąkę :) Po zjeeeeeździe kierunek: Żar (761m npm)! Czyli zasadniczo główny cel wyprawy. Oczywiście wjechaliśmy, 'anomalię grawitacyjną' odczuliśmy na własnych skórach (czyli 'zjeżdżanie pod górkę' tudzież 'wjeżdżanie z górki' w drodze powrotnej :P) i zjeeeeechaliśmy (64,1km/h).
Tu zakończyła się górzysta część wycieczki, pojechaliśmy na mały obiadek i ruszyliśmy do domu, przez Oświęcim, Mysłowice, Katowice... Droga powrotna przyjemna niesamowicie, płaściutko, równiutko i lajtowo :)
Rano sprint do Katowic na dworzec w wilgotnych jeszcze od wczoraj butach... :] Na miejscu spotkaliśmy się z Przemkiem, Sylwią i Krzyśkiem i pociągiem ruszyliśmy do Bielska (nawet przedział dla rowerów był:D).
Od razu rozgrzewka pod górkę - i dobrze bo niestety żadne cieplejsze ciuchy mi nie zdążyły wyschnąć a zbyt gorąco nie było ;) Najpierw zaliczyliśmy Przełęcz Przegibek (663m npm), później zjaaaaazd :D Kolejnym punktem programu była Łąka Hrobacza (828m npm), w porównaniu z którą na Przegibek prawie po płaskim się jechało ;) Stromo, stromo, stromo, na koniec trochę kamyczków na których się ślizgałam i mną rzucało jak... :/ Swoją drogą chyba największa wysokość na jakiej byłam rowerem.. No ale zdobyliśmy i Łąkę :) Po zjeeeeeździe kierunek: Żar (761m npm)! Czyli zasadniczo główny cel wyprawy. Oczywiście wjechaliśmy, 'anomalię grawitacyjną' odczuliśmy na własnych skórach (czyli 'zjeżdżanie pod górkę' tudzież 'wjeżdżanie z górki' w drodze powrotnej :P) i zjeeeeechaliśmy (64,1km/h).
Tu zakończyła się górzysta część wycieczki, pojechaliśmy na mały obiadek i ruszyliśmy do domu, przez Oświęcim, Mysłowice, Katowice... Droga powrotna przyjemna niesamowicie, płaściutko, równiutko i lajtowo :)
Dane wycieczki:
136.46 km (7.00 km teren) czas: 07:04 h avg:19.31 km/h
Sobota, 23 sierpnia 2008Kategoria całodniowo, towarzysko
Po kilku zaplanowanych i niedoszłych do skutku wyjazdach dzisiaj już żadne zapowiadane deszcze, burze, huragany, trąby powietrzne, śniegi, mrozy, grad, trzęsienia ziemi, tsunami ani inne złooo nie mogło nas powstrzymać ;)
Z rana z Czeladzi wyjechałam sobie w towarzystwie mżawki, ale ta jakże przemiła ustąpiła później miejsca Sylwii i Krzyśkowi, z którymi spotkałam się w Katowicach. W Mysłowicach dołączyli do nas Przemek, Tomek, chwilę później Józek, a w Imielinie jeszcze cztery osoby. Celem naszym był zamek w Lipowcu, i cel nasz został osiągnięty! <hura> No bo jakżesz by inaczej.
Droga przyjemna, wypogodziło się nieco, cały czas asfalt, prócz samego podjazdu pod zamek. Siedliśmy sobie na dziedzińcu, gdzie główną atrakcją był człowieczek od biletów, który zapodawał taki mjuzik, że się chciało uciekać ;) Później panowie zostali chwilę dłużej na górze walczyć z dętką Tomka, a my z dziewczynami przy zjeździe oczywiście pomyliłyśmy... hmmm to znaczy dla urozmaicenia pojechałyśmy innym zjazdem :D Stanęliśmy jeszcze przy jakimś zajeździe, posililiśmy się, niektórzy skorzystali ze stojących nieopodal huśtawek i karuzeli ;) W drodze powrotnej zdolna ja przytarłam dwa razy biednym pedałkiem o krawężnik - zdecydowanie za dużo gadam i się oglądam za siebie :P
No, nikt mi już nie powie, że zrobiłam setkę na dwa razy (tak, to jest aluzja do Ciebie:P). Poza tym wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że bez problemu przekroczę zeszłoroczny przebieg :)
Wieczorem jeszcze śmignęłam do dziadków i się załapałam na kolację :P
Zatem z pozdrowieniami dla wszystkich towarzyszy podróży! :D
Z rana z Czeladzi wyjechałam sobie w towarzystwie mżawki, ale ta jakże przemiła ustąpiła później miejsca Sylwii i Krzyśkowi, z którymi spotkałam się w Katowicach. W Mysłowicach dołączyli do nas Przemek, Tomek, chwilę później Józek, a w Imielinie jeszcze cztery osoby. Celem naszym był zamek w Lipowcu, i cel nasz został osiągnięty! <hura> No bo jakżesz by inaczej.
Droga przyjemna, wypogodziło się nieco, cały czas asfalt, prócz samego podjazdu pod zamek. Siedliśmy sobie na dziedzińcu, gdzie główną atrakcją był człowieczek od biletów, który zapodawał taki mjuzik, że się chciało uciekać ;) Później panowie zostali chwilę dłużej na górze walczyć z dętką Tomka, a my z dziewczynami przy zjeździe oczywiście pomyliłyśmy... hmmm to znaczy dla urozmaicenia pojechałyśmy innym zjazdem :D Stanęliśmy jeszcze przy jakimś zajeździe, posililiśmy się, niektórzy skorzystali ze stojących nieopodal huśtawek i karuzeli ;) W drodze powrotnej zdolna ja przytarłam dwa razy biednym pedałkiem o krawężnik - zdecydowanie za dużo gadam i się oglądam za siebie :P
No, nikt mi już nie powie, że zrobiłam setkę na dwa razy (tak, to jest aluzja do Ciebie:P). Poza tym wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że bez problemu przekroczę zeszłoroczny przebieg :)
Wieczorem jeszcze śmignęłam do dziadków i się załapałam na kolację :P
Zatem z pozdrowieniami dla wszystkich towarzyszy podróży! :D
Dane wycieczki:
108.29 km (2.00 km teren) czas: 05:01 h avg:21.59 km/h
Poniedziałek, 18 sierpnia 2008Kategoria całodniowo
Rano do Dąbrowy Górniczej... Sprawy w NFZ i tak nie udało mi się załatwić, kolejka na parę godzin stania :/ Ale za to z Karolajną sobie poplotkowałyśmy, zasiedziałam się z nią tak, że do domu dotarłam dopiero na późny obiad :)
Po południu już tylko do Parku Chorzowksiego, pokręciłam się tam chwilę, niestety kolana zmusiły mnie do powrotu nieco wcześniejszego niż planowałam :/
No i tak cały dzionek sobie minął...
Po południu już tylko do Parku Chorzowksiego, pokręciłam się tam chwilę, niestety kolana zmusiły mnie do powrotu nieco wcześniejszego niż planowałam :/
No i tak cały dzionek sobie minął...
Dane wycieczki:
46.87 km (0.00 km teren) czas: 02:03 h avg:22.86 km/h
Niedziela, 17 sierpnia 2008Kategoria całodniowo
Dnia dzisiejszego zakończył się piękny czas pod tytułem '3 lata bez kapcia'... Oczywiście musiało to stać się wtedy, kiedy się umówiłam na dłuższe jeżdżenie :/ Eh, życie.
Łatki, dziwnym zbiegiem okoliczności, zostały w domu w saszetce pod ramę zamiast przemknąć ukradkiem do plecaka, który miałam ze sobą :| Tak więc 40 minut z buta z Józefowa do domu...
Później rowerkiem do dziadków w celu obiadowym, stamtąd na 3 Stawy.. Coby udowodnić, że nieszczęścia chodzą parami - na Dąbrówce kapeć number 2. Już mnie nerw chwycił, ale mówię nieeee, tak nie będzie!! Nie dam się!! =) I za jakiś czas dojechałam w końcu na Dolinę (mały wyścig z chłopaczkiem na V5 - nie dałam się :D ), a stamtąd do Parku Chorzowskiego już bez większych przygód :)
Łatki, dziwnym zbiegiem okoliczności, zostały w domu w saszetce pod ramę zamiast przemknąć ukradkiem do plecaka, który miałam ze sobą :| Tak więc 40 minut z buta z Józefowa do domu...
Później rowerkiem do dziadków w celu obiadowym, stamtąd na 3 Stawy.. Coby udowodnić, że nieszczęścia chodzą parami - na Dąbrówce kapeć number 2. Już mnie nerw chwycił, ale mówię nieeee, tak nie będzie!! Nie dam się!! =) I za jakiś czas dojechałam w końcu na Dolinę (mały wyścig z chłopaczkiem na V5 - nie dałam się :D ), a stamtąd do Parku Chorzowskiego już bez większych przygód :)
Dane wycieczki:
50.83 km (3.00 km teren) czas: 02:16 h avg:22.43 km/h
Środa, 6 sierpnia 2008Kategoria całodniowo, terenowo, towarzysko
Tarararaaaaaaam! Dzisiaj strzeliła seteczka :) Wstyd się przyznać ale pierwsza w moim krótkim życiu :P
-> Kraków, z domu wyruszyłam najpierw pod Smoka Wawelskiego coby spotkać się z Piotrkiem, moim dzisiejszym towarzyszem podróży i przewodnikiem zarazem ;) Coś mu tam jeszcze nie pasowało w rowerze więc pierwsze dwie godziny naszej wycieczki spędziliśmy w jego zaprzyjaźnionym serwisie ;) Później przez bulwary nad Wisłą i Lasek Wolski...
-> Kryspinów
-> jakieś wioski ;) Jako, że jeździmy właściwie zupełnie inaczej, Piotrek odsstawiał mnie w terenie, a ja jego na asfalcie :P Jechaliśmy koło takich fajnych skałek, po mało ruchliwej okolicy, przyjemna droga, trochę asfaltu, trochę lasu, tylko dużo podjazdów a poza tymcały czas minimalnie pod górkę i wiatr w twarz ;) Krótki postój pod sklepem na śniadanie Piotrka
-> Czułów
-> Tenczynek, czyli nasz cel :) Ostatni podjazd i ruiny zamku, odpoczynek z przerwą na bananki i fotki
-> powrót znów przez te same wiochy, z tą różnicą że jechało się o niebo lepiej, bo bardziej z górki i z wiatrem w plecki:D Po drodze minęliśmy się z pielgrzymką ;)
-> w Krakowie jechaliśmy już wzdłuż głównej drogi, zahaczyliśmy też jeszcze o Błonia i o Rynek
-> dom... stan licznika 86,5km... hmmm... miałam zjeśc obiad i iść dokręcić do setki, ale w lodówce znalazłam tylko pasztet, więc przetrąciłam jedną kanapkę i heja na bulwary ;) A teraz sobie odpoczywam błogo... :)
Ależ to ładnie wygląda na liczniku... :P
-> Kraków, z domu wyruszyłam najpierw pod Smoka Wawelskiego coby spotkać się z Piotrkiem, moim dzisiejszym towarzyszem podróży i przewodnikiem zarazem ;) Coś mu tam jeszcze nie pasowało w rowerze więc pierwsze dwie godziny naszej wycieczki spędziliśmy w jego zaprzyjaźnionym serwisie ;) Później przez bulwary nad Wisłą i Lasek Wolski...
-> Kryspinów
-> jakieś wioski ;) Jako, że jeździmy właściwie zupełnie inaczej, Piotrek odsstawiał mnie w terenie, a ja jego na asfalcie :P Jechaliśmy koło takich fajnych skałek, po mało ruchliwej okolicy, przyjemna droga, trochę asfaltu, trochę lasu, tylko dużo podjazdów a poza tymcały czas minimalnie pod górkę i wiatr w twarz ;) Krótki postój pod sklepem na śniadanie Piotrka
-> Czułów
-> Tenczynek, czyli nasz cel :) Ostatni podjazd i ruiny zamku, odpoczynek z przerwą na bananki i fotki
-> powrót znów przez te same wiochy, z tą różnicą że jechało się o niebo lepiej, bo bardziej z górki i z wiatrem w plecki:D Po drodze minęliśmy się z pielgrzymką ;)
-> w Krakowie jechaliśmy już wzdłuż głównej drogi, zahaczyliśmy też jeszcze o Błonia i o Rynek
-> dom... stan licznika 86,5km... hmmm... miałam zjeśc obiad i iść dokręcić do setki, ale w lodówce znalazłam tylko pasztet, więc przetrąciłam jedną kanapkę i heja na bulwary ;) A teraz sobie odpoczywam błogo... :)
Ależ to ładnie wygląda na liczniku... :P
Dane wycieczki:
102.06 km (30.00 km teren) czas: 05:33 h avg:18.39 km/h